Latarnie morskie, które prowadziły żeglarzy podczas ich przygód na morzu wieki temu, wychodzą z użycia. Otrzymują one coraz mniejszy budżet i utrzymują się tylko dzięki swojej wartości kulturowej.
Po pierwsze: winna jest technologia. Statki nie są już wielkimi drewnianymi kadłubami, ani nie dryfują po morzach kierując się jedynie współrzędnymi kompasu. Statki są wyposażone w GPS – globalny system geopozycjonowania -, wiedzą milimetr po milimetrze, jakie trasy obrać i są w czasie rzeczywistym w łączności z lądem. Wszystko się zmieniło, a pośród tych zmian ucierpiały latarnie morskie. Prawda jest taka, że latarnie morskie nie mają już żadnego zastosowania.
Jest to zjawisko nieodwracalne. Szacuje się, że na świecie jest około 12 tysięcy latarni morskich, 75% z nich wciąż świeci i żadna – ani jedna – nie spełnia funkcji, jaką pełniła pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat temu. Znika również latarnik. Większość latarni jest wyposażona w technologię zdalną, więc są one obsługiwane zdalnie. Niektóre są nawet zaprogramowane na automatyczną zmianę reflektorów. Latarnie morskie są pomocne w tym względzie, że szlaki nawigacyjne są wyznaczane na podstawie ich położenia. Oznacza to, że nadal są one kluczowymi punktami odniesienia, ale przez swoje położenie geograficzne, już nie przez swoje światło. Oczywiście są drobne wyjątki: proste jednostki i łodzie bez GPS, zwłaszcza w mgliste lub burzliwe dni.
Głównym problemem, z którym borykają się latarnie morskie, są cięcia budżetowe. Światowym trendem jest przekształcanie ich w atrakcje turystyczne. Przykładem jest piękna latarnia morska w Sopocie. Inna z latarni morskich w New Hampshire w Stanach Zjednoczonych promuje polowania na czarownice i duchy. Wieża otwiera swoje drzwi w nocy, zespół przewodników opowiada historie i zaprasza turystów do zwiedzania każdego z pomieszczeń. Inne, jak np. latarnia morska West Usk w Walii, zostały przekształcone w hotele butikowe. Znacznie trudniejsza jest sytuacja latarni morskich na środku morza, gdzie dostęp jest utrudniony. Najbardziej znanym przypadkiem jest latarnia Minot’s Ledge w Bostonie. Została ona zainaugurowana w 1850 roku i znajduje się w odległości 2 km od wybrzeża. Robotnicy, w sumie około sześćdziesięciu, pracowali przez dwie dekady, przez półtorej godziny dziennie: dokładnie w czasie odpływu na tych wodach. Przez resztę dnia latarnia jest obijana przez fale o wysokości ponad dwudziestu metrów. W sumie jest to miejsce legendarne, ale tak niebezpieczne, że nie ma możliwości wykorzystania go do jakiegokolwiek przedsięwzięcia. Przynajmniej na razie.